Amerykański znany jest z filmów pokroju "Conana" czy "Czasu Apokalipsy", w obsadzie pojawili się Connery i Huston, muzykę skomponował Goldsmith spodziewałem się więc konkretnego przygodowego filmiszcza z galopującą akcją, egzotycznymi plenerami i krwawymi jatkami. Niestety poza plenerami wszystko inne jest dawkowane jak w kroplówce. Sceny batalistyczne co prawda są, trochę się tam nawet tłuką z dobrą muzyczką w tle ale do "Conana" to dużo brakuje. Najgorsze są jednak główne osi fabuły, przeciętny wątek polityczny z tekstami pasującymi bardziej do Baya przeplatany słabym wątkiem miłosnym i niemiłosiernie drętwą Bergen. Nie znaczy to że film jest całkiem do niczego: jest trochę przygody, trochę egzotyki, przyzwoity Connery i potężna muza Jerry'ego ale jest to pozycja na jedno obejrzenie.